Bezwstydna, ale kopia

Data:
Ocena recenzenta: 5/10

Są takie filmy i twórcy (lub odtwórcy), o których wiemy, że reprezentują sobą przeciętność, a mimo to ich uwielbiamy. Dlatego „Rekinado” szturmem wzięło rynek, po jednym piwie chętnie rozmawia się o „Morderczej oponie”, a Johnny Depp tak długo bywał na salonach. Nie, to nie podlega dyskusji. Kapitan Sparrow jest aktorem o przeciętnych umiejętnościach. Charyzmatycznym, przystojnym i zabawnym, ale wciąż przeciętnym. Brutalnie potwierdza to spadek w ostatnich latach produkcji (dobrych) z jego udziałem. Z tegorocznych „hitów” wpadł mi w ręce „Bezwstydny Mortdecai”.

Tytułowy Mortdecai (Johnny Depp) jest brytyjskim arystokratą i paserem dzieł sztuki o nietypowym poczuciu humoru i uwielbieniu dla swojego zakręconego wąsika. Gdy przychodzi mu zapłacić kilka milionów podatku, okazuje się, że jest bankrutem. Ale nie ma takich problemów, z których sami nie damy rady wyjść, albo, z których ktoś nas nie wyciągnie. W tym wypadku na arenę wkracza kobieta, żona Mortdecaia – Johanna (Gwyneth Paltrow), oraz zakochany w niej stróż prawa i porządku – Martland (Ewan McGregor), który jednocześnie wykorzystuje paserskie kontakty arystokraty do własnych celów. Tym sposobem, poniekąd by pomóc królowej, poniekąd by ratować własną skórę, a poniekąd ponieważ agent ma chrapkę na żonę Mortdecaia i próbuje pozbyć się arystokraty, wąsaty mężczyzna wyrusza w świat, by zdobyć skradziony obraz Goyi o wartości znacznie większej, niż ta artystyczna. Towarzyszy mu prywatny ochroniarz Jock (Paul Bettany).

Od pierwszych minut wiadomo już, że „Bezwstydny Mortdecai” nic nowego widzowi nie zaprezentuje. Kolorowa przesada, która bardzo chciałaby upodobnić się do stylu Wesa Andersona; poczucie humoru znane już z komedii ze Stevem Martinem, a zwłaszcza z „Różowej pantery”; ogólne przerysowanie i ogrom starych, dobrze znanych gagów. Co gorsza – zupełnie nieśmiesznych – w dużej mierze związanych z fekaliami, odruchami wymiotnymi i narządami rozrodczymi. Chociaż muszę przyznać, że całość nie wypada jakoś wybitnie obscenicznie i daleko jej do żenującego poziomu np. „Miliona sposób jak zginąć na Zachodzie”.

Rozwiązanie akcji nie zaskakuje, tak jak kolejne jej zwroty. Finał obrazu można przewidzieć czytając wyłącznie jego opis oraz posiadając podstawową wiedzę z zakresu komedii o złodziejach dzieł sztuki i inteligentnych przekrętach. Tym, co najbardziej trzyma w napięciu, jest chyba jedynie wątek romansowy i niepewność, czy Johanna ostatecznie zdradzi Mortdecaia, czy będzie z nim na dobre i na złe, pomimo, że każdy pocałunek wywołuje u niej odruchy wymiotne, które skądinąd udzielają się samemu arystokracie.

Zgodnie z oczekiwaniami Johnny Depp nie pokazuje niczego nowego w zakresie aktorskich umiejętności. Wciąż stosuje tę samą twarz-maskę, z jedynie kilkoma ruchomymi elementami, co odnosi widza do najstarszych komików kina. Głosowa modulacja do złudzenia przypomina wcześniejsze chwyty wykorzystywane przez Deppa we wspomnianych już „Piratach z Karaibów” czy nowszych produkcjach, jak „Mroczne cienie” czy „Jeździec znikąd”. Fani aktora powinni być jednak ukontentowani, że ten pozostaje starym, dobrze znanym sobą. Gwyneth Paltrow w roli szyi małżeństwa oraz pięknej uwodzicielki wypada dość przekonująco, chociaż wiek nie działa na jej korzyść. Świetnie sprawdza się Paul Bettany, którego kamienna twarz jest bodaj najzabawniejszym elementem filmu.

Mimo wszystko jest jednak, na co popatrzeć. Nieudolne parodiowanie Wesa Andersona zaowocowało barwnymi kadrami, przywodzącymi na myśl przepych mieszkań angielskich dandysów arystokracji oraz przesadę muzealnych ram. To wszystko uzupełnione garstką surrealizmu i przerysowania oraz sporej przesady w efektach specjalnych dało… dokładnie to samo, co w innych komediach tego typu, czyli radochę z popisów twórców, ale nic ponadto. Chciałam napisać coś o muzyce, ale jedyne, co o niej pamiętam to to, że kojarzyła mi się z „Różową panterą”. A więc i tutaj mamy do czynienia z kolejną kopią.

Z pewnością z „Bezwstydny Mortdecaiem” można spędzić te sto, absolutnie bezrefleksyjnych minut i później ich nie żałować. Bo chociaż to wszystko już było, a produkcja jest zbiorem brutalnie przetworzonych klisz, to niewymagającemu widzowi wciąż może przynieść nieco radości i mentalnego wypoczynku. Prywatnie mam jednak nadzieję, że Johnny Depp nie zdecyduje się wystąpić we własnej wersji „Fałszywej dwunastki”.

Zwiastun:

Fajny tekst, z którym się niemal w pełni zgadzam (z tą różnicą, że po 20 minutach wyłączyłem Mordercai, bo miałem już dość.). Nie mogę się jedynie zgodzić z tym, że "Opona" Dupieux (o ile to ten film miałaś na myśli) jest "przeciętna" - wszystko można o tym filmie powiedzieć (również złego), ale na pewno nie to, że jest przeciętny ;)

Dodaj komentarz